Coś jest na rzeczy czyli EN

Dziś był naprawdę niezwykły dzień. Japończycy takie zdarzenie nazywają EN – to coś w rodzaju przeznaczenia, jakiś szczególny powód, dla którego nieznane osoby trafiły na siebie i zaistniała między nimi pewna zależność. Trudno to wytłumaczyć słowami, taki EN to coś co się czuje w powietrzu… Najłatwiej posłużyć się tu najbardziej banalnym przykładem spotkania dwóch osób, które się w sobie zakochują i już od tej pory są razem (Marcin ma niezły ubaw, ale nie o to mi teraz chodzi). Czasem jest tak, że spotykasz kogoś i po prostu wiesz, że „coś jest na rzeczy” – podobnie myślicie, macie jakieś wspólne pasje, ktoś robi coś, czego Ty nie potrafisz a właśnie to jest Ci teraz bardzo potrzebne… czasem zostajecie przyjaciółmi, czasem spotykasz kogoś tylko raz, ale wiesz, że „nadaje na tych samych falach” i jest jakiś powód dlaczego wasze drogi nagle się skrzyżowały. To bardzo pokrętne tłumaczenie, ale mam nadzieję, że mnie więcej wyjaśniłam czym jest ten japoński EN. Dziś poczułam to w momencie kiedy weszłam do mikroskopijnej galerii w Arita. Przyjechałam oglądać słynną na cały świat porcelanę… i kilka kroków od wyjścia z dworca widzę pięknie wykaligrafowane kartki pocztowe z genialnymi wręcz, bardzo prostymi sentencjami – mój klimat, więc wybieram kilka na pamiątkę i od razu zaglądam czy na odwrocie jest nazwisko autora. Wieczorem poszukam w internecie, bo takiego typu sztuki właśnie szukałam do swojej galerii…
Wchodzę do środka żeby zapłacić, zaczynam rozmowę, wysłuchuję obowiązkowego „jak ładnie mówisz po japońsku” i po chwili dowiaduję się, że siedzi przede mną autor tych prac – Seiei Maeda.
Od słowa do słowa… 5 godzin trwała rozmowa 🙂
Seiei to absolutnie wyjątkowy człowiek – otwarty na ludzi i świat, akceptujący, kochający to, co go otacza, niesamowcie pozytywny i stąd chyba ten szczególny klimat jego prac. Do mnie przemawia, mam nadzieję że Wam też przypadnie do gustu, zamówienie już złożone, w październiku do Nagomi trafia wyjątkowa kaligrafia.
Marcin też dał się ponieść tej szczególnej atmosferze, a Seiei przy okazji ustalania z żoną warunków naszego zamówienia wyjaśniał „ona zna Japonię lepiej niż Japończycy :), a jej mąż wprawdzie nie mówi po japońsku ale i tak wszystko rozumie”. Bo to jest EN po prostu… wtedy nie trzeba słów…
Takich spotkań życzę wszystkim, bo dodają skrzydeł.
Potem, kiedy z nadmiaru wrażeń zasnęłam w pociągu do Fukuoki, Marcin napisał parę swoich spostrzeżeń, które też wrzucimy na blog.

Dodaj swój komentarz

Treść: