Jesienne przysmaki czyli wzmianka o kaki

Mój ukochany obrazek z gałęzią kaki
Złocistopomarańczowe kaki na bezlistnych gałęziach drzew to klasyczny widoczek jesienny, tak jak czerwone liście klonów momiji. Kaki w równiutkich rządkach suszące się na sznureczkach pod dachami domów to też krajobraz, za jakim tęsknię jesienią, kiedy szaro za oknem i coś słodkiego do herbaty bardzo by się przydało. Rozmarzyłam się na tyle, że chyba muszę pocieszyć się kawałkiem domowej szarlotki do mojej zielonej herbatki…
- Kaki wśród jesiennych liści
- Dziko rosnące drzewo kaki gdzieś w górach w okolicach Tokio
- Kaki, które wkrótce będzie suszone – słodziutkie i pyszne, doskonałe do zielonej herbaty
- Mój ukochany obrazek z gałęzią kaki
Kiedyś jadłem owoce kaki ale ich smak zdążyłem już zapomnieć. Może i dobrze, bo to były takie z naszych marketów. Ciekawe jakby wypadło połączenie różnych tradycji w postaci placka z kaki – tak np. zamiast śliwek. Pozdrawiam serdecznie.
Kaki to bardzo subiektywny smak. W jesien robilam maly „poll” wsrod Japonczykow w pracy i nie sa one tak lubiane jak by na pierwszy rzut oka to wygladalo. Tyle ze to tradycja i trzeba przestrzegac i kaki wmuszac i udawac ze sie lubi. Ale przeciez tak to jest w Japonii z wieloma rzeczami…
Ja myślę, że smak ze swojej natury jest „subiektywny”, tak jak wszystkie moje wpisy na tym blogu 🙂
A czy kaki są w Japonii lubiane, czy też nie… chyba trudno „obiektywnie” osądzić, poza tym po co? Sezonowy owoc po prostu, popularny na pewno, a jeśli chodzi o gusta… o nich się podobno nie dyskutuje 😉
Pozdrawiam
O gustach to sie podobno nie dyskutuje, ale o slepym zapedzie gaijinow do uwielbiania wszystkiego co japonskie, to chyba mozna? 😉
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Oczywiście, że można, tylko czy mam rozumieć, że to jest personalna uwaga do mnie i tego co piszę tu o Japonii? 😉
Jeśli tak, to cóż… może tak to wygląda z drugiej strony lustra, ale nic nie zamierzam zmieniać.
Kiedy mieszkałam w Japonii czasem brakowało mi naszego polskiego luzu, otwartego wyrażania swoich poglądów i uczuć, spontaniczności, najpyszniejszego na świecie chleba i pasztetu i wielu innych rzeczy. Drażniło, śmieszyło i irytowało wiele spraw w japońskiej rzeczywistości, ale z konieczności przechodziłam nad nimi do porządku dziennego. Pewnie gdybym wówczas pisała bloga wyglądałby on inaczej.
Teraz jestem tu i z sentymentem wspominam to, co najpiękniejsze, najciekawsze i najbardziej zachwycające dla mnie osobiście – obrazy, smaki, zapachy, zdarzenia, które pozostały w pamięci. I o tym jest ten blog. Japonia dała mi mnóstwo dobrego, doświadczyłam wiele ludzkiej życzliwości i nie zamienię tego na krytyczne uwagi, których pewnie znalazłoby się całe mnóstwo. Tak jak zaznaczam przy każdej okazji – to są moje osobiste spostrzeżenia, nie dla każdego słuszne, być może dla niektórych ciekawe… W każdym razie piszę i będę pisać o tym co mnie zachwyca i oczarowuje w japońskiej kulturze, a złośliwe komentarze zostawię dla siebie, bo tak sobie założyłam.
Wiosną znów wybieram się do Japonii i raczej na pewno będę się rozpływać nad urokami japońskiej herbaty, bo zamierzam odwiedzić plantację podczas pierwszych zbiorów.
Obrazek piękny. Czytam, czytam i czuję się podobnie, jak ktoś, kto natrafił na mój blog, a nie zna się na judaizmie. Tam: aron ha-kodesz, mezuza, alija… Tu: kaki, wabi sabi, hanami… Jak dobrze, że świat jest różnorodny i możemy pokazywać sobie nawzajem jego urywki…