JR Kyushu

Gosia niespodziewanie zasnęła natychmiast po napisaniu tytułu dzisiejszego bloga więc muszę przejąć pisanie. Jesteśmy w pociągu, jednym z tysiąca linii kolejowych łączących wszystkie zakątki Japonii. Ten w którym jesteśmy należy do JR (Japan Railways) i nie musimy płacić za bilety. Jeszcze w Polsce kupiliśmy specjalny bilet „tygodniowy” (Japan Railpass) dzięki któremu możemy poruszać się do woli pociągami należącymi do tej firmy. A jest ich niemało. Począwszy na małych lokalnych, składających się z jednego wagonu napędzanego silnikiem spalinowym kolejek, po jeżdżących co kilka minut !!! superszybki shinkansen, który pokonuje trasę 1200 kilometrów w niespełna 6 godzin. I wszystko czyste, zadbane, bezpieczne i niesamowicie punktualne. Nie wierzcie w szwajcarskie zegarki. Tak naprawdę punktualna to jest japońska kolej. Czytałem, że w zeszłym roku średnie opóźnienie pociągu w japońskiej kolei wyniosło 5 minut. Koleje wystosowały do podróżnych przeprosiny tłumacząc się, że przyczyna tak dużego spóźnienia były trzęsienia ziemi i tajfuny. Może nasze PKP jest na sprzedaż?
Wracamy z Arity, małego miasteczka słynącego z wyrobu porcelany. Już sama podróż do Arity (około 1,5 godziny ekspresem z Fukuoki, gdzie mieszkamy) sprawia dużo radości dla oka. W przeciwieństwie do innych rejonów Japonii, które miałem okazję zobaczyć podczas poprzednich moich wizyt w Japonii, ten jest zupełnie inny. Prawie całą drogę krajobraz wypełniają pola na których rośnie ryż, więc za oknem jest zielono. To naprawdę odpoczynek dla wzroku. Podróżując po Honshu, za oknem prawie cały czas rysuje się industrialny krajobraz – miasto za miastem, fabryki, zakłady przemysłowe. Tutaj jest inaczej. Po półgodzinnej podróży z Fukuoki, która jest „stolicą” Kyushu zaczynają dominować tereny rolnicze, a pola ryżowe nadają temu terenowi niesamowity wygląd. Wydaje się jakby ryż rósł tutaj przez cały rok. Poszczególne poletka różnią się od siebie. Ewidentnie widać, że na niektórych polach ryż jest już lekko żółtawy a na końcu zwisają kłosy z ziarnami. Inne pola są jeszcze ciemnozielone, tak jakby dopiero zaczynały dojrzewać. Inne jeszcze to brązowa, zalana wodą i popękana ziemia z której dopiero powoli zaczynają się przebijać pierwsze kępki roślin. Uprawie ryżu z pewnością pomaga ukształtowanie terenu i klimat. W rejonie Arity teren jest górzysty i poprzecinany licznymi rzekami, rzeczkami i ich dopływami, które stanowią naturalny dopływ wody, uzupełniany też sztucznym systemem nawodnienia. Powietrze jest gorące i wilgotne co może jest przyjemne dla ryżu, ale nie dla człowieka. Tropikalny żar lejący się z nieba i wilgotność bliska pewnie 90% sprawia, że po chwili od wyjścia z pociągu jesteśmy cali mokrzy. Pogoda dobra na plażę, ale nie przyjechaliśmy tutaj pływać w morzu. Może dlatego, że go tutaj nie ma. Arita leży bardziej w środku wyspy schowana pomiędzy górami. Jej położenie geograficzne powoduje, że jest dosyć często nawiedzana tajfunami, zwłaszcza w tej porze roku. Mamy szczęście, bo mimo że dookoła słyszeliśmy odgłosy ogromnej burzy spadło na nas dzisiaj zaledwie kilka kropel deszczu.
Samo miasto nie jest duże. W 15 minut na wypożyczonym rowerze można je objechać wzdłuż i w szerz. Dużo starych tradycyjnych japońskich budynków i ogromne ilości porcelany. Piece ceramiczne znajdują się tu na każdym kroku. W końcu z tego słynie to miasto. Już wysiadając na dworcu nie sposób tego nie zauważyć. Porcelanowe klamki na dworcowych drzwiach, porcelanowe informacje turystyczne, takież ozdoby na mostach. Nawet kontakty mają porcelanowe zdobienia. Wszystko jest tu porcelanowe i mieszkańcy tego małego miasteczka gdzieś na końcu świata potrafią być dumni z tego co robią, ze swojej kultury i tradycji przekazywanej z pokolenia na pokolenie. W każdej odwiedzanej galerii jesteśmy bardzo serdecznie witani a właściciele chętnie opowiadają o swoich produktach. No może nie od razu, bo schemat takiej wizyty jest zawsze bardzo podobny. Jak wchodzimy na początku wszyscy czują się trochę nieswojo – właśnie wszedł gaijin, oby tylko o nic nie pytał i już sobie poszedł. No i żeby w międzyczasie nic nie popsuł. Początkowy dystans wynika z faktu, ze Japończycy raczej nie mówią po angielsku a w miejscach, które odwiedzamy to już na pewno nie. Największe przerażenie na twarzach pojawia się gdy Gosia podchodzi żeby „zagadać”, potem wielka ulga – „Ty mówisz po japońsku??????”. Potem Gosia tłumaczy skąd zna japoński itp. itd. na stół trafia zielona herbata i możemy rozmawiać do rana. Gosia może, bo mi się już wtedy troszkę nudzi, ale cóż, tak to jest być mężem miłośniczki japońskiej ceramiki.

Zobacz również:

  1. Hanabi w Kashii

Dodaj swój komentarz

Treść: